Leszek urodził się w Zakopanem pod znakiem byka. Pochodził z startej góralskiej rodziny, której męska część rodu związana była z Tatrami. Zajmowali się myślistwem, ratownictwem, przewodnictwem, byli też kurierami, a jeden był nawet autentycznym zbójnikiem w XVIII wieku. Cechy, które Leszek cenił u ludzi to solidarność i wierność własnym zasadom, szczerość, koleżeństwo oraz walory towarzyskie. Zawsze podkreślał cechy przydatne w przewodnictwie - przede wszystkim umiłowanie tej pracy i akceptacja ludzi, dla których się pracuje. Twierdził, że nie encyklopedyczne wiadomości, ale dobry kontakt z grupą gwarantuje sukces. “Pierwsze 10 minut jest najważniejsze. Następuje wtedy obopólne “obwąchiwanie się”. Jeśli wygrasz ten czas grupa jest twoja. Naturalnie o takich cechach jak spokój, cierpliwość, grzeczność czy serdeczność nie wspomnę” – mówił. Od Leszka emanował nastrój pogody i optymizmu. Zawsze był pełen humoru.
Był świetnym gawędziarzem. Wspominając swoje początki, gdy brak było literatury i źródeł mówił, że “opowieści trzeba było ubarwiać, bo przecież na szlaku trzeba cały czas coś opowiadać, ale wodę trzeba lać z umiarem i rozsądkiem”. Miał fantastyczny kontakt z ludźmi, których oprowadzał, był autentycznym opiekunem turystów, którzy pamiętali Go przez lata, czego dowodem były liczne listy z podziękowaniami.
Leszek kochał góry z ich kolorytem, klimatem, nastrojem i metafizyką. Umiał dostrzegać i odczuwać w nich to coś, na co inni byli ślepi. Patrzył na góry i zapamiętywał je fotograficznie, może to był wynik jego praktyki fotograficznej u ojca – znanego tatrzańskiego fotografa. Ukochał także norweskie góry, z których wyławiał dla siebie jakiś specyficzny nastrój, klimat zadumy i spokój. Odpowiadały mu ogromne, bezludne przestrzenie. “Dla mnie Alpy to nastrój radości, wspaniałości i młodości. Tatry są koronkowe,a Sudety stare, stareńkie, zniszczone przez przyrodę tak, jak stary człowiek. Góry Norwegii pełne są refleksji i smętku, spokoju i ciszy. Są niepowtarzalne i urzekają wrażliwego obserwatora. Gdybym miał możliwość zamieszać tam na resztę życia, z ochotą bym na to przystał” – tak mówił niespełna cztery miesiące przed swym odejściem. Los chciał inaczej.
Leszek był szczęśliwy i nie ukrywał tego. “Moje marzenia się wszystkie spełniły. Całe życie związany jestem z górami – co jest jakby naturalne. Trwam w szczęśliwym związku małżeńskim, mam udane dzieci i wnuki oraz prawnuki”. “Lubię rzeczy przyjemne, piękne, sprawiające radość oraz spokój i harmonię”. Kochał życie i ludzi. Był oddany dla kolegów i przyjaciół. Cenili Go wszyscy, nawet jego adwersarze, których prawie nie miał. Dla wielu młodszych kolegów stał się autorytetem w przewodnictwie i niedościgłym wzorem.
Swoją pracę przewodnicką rozpoczął tuż po przyjeździe z Zakopanego na “dziki zachód” w sierpniu 1945 roku.
Dzięki znajomości języka niemieckiego szybko opanował podstawowe wiadomości o Karkonoszach, wykorzystując jedynie dostępną niemieckojęzyczną literaturę.
Przez pierwsze lata pracował w ośrodku Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej w Michałowicach. Tam doskonalił swój kunszt przewodnicki. W roku 1946 był jednym z założycieli koła PTT w Piechowicach. Dwa lata później wraz z kolegami z PTT i WOP powołują Górskie Pogotowie Ratunkowe. Ponieważ założycieli było 12 nazywano ich “Dwunastoma Apostołami Ratownictwa Górskiego”. Leszek stając się aktywnym działaczem Oddziału PTT został w roku 1948 kierownikiem Sekcji Narciarskiej, a w kwietniu 1948 roku brał udział w pierwszym, powojennym, dwutygodniowym, kursie przewodników turystycznych. Razem z nim kurs ukończyło 30 adeptów.
Była to pierwsza “formalna” kadra przewodnicka w Karkonoszach. W roku 1953 powstało Koło Przewodników Górskich. Leszek Krzeptowski objął kierownictwo Koła w roku 1958. Przeprowadzono wtedy weryfikację przewodników i uporządkowano ewidencje. Powołano też komisje egzaminacyjną,
w skład której wchodzili przedstawiciele różnych służb związanych z ruchem turystycznym, m. in. GOPR i WOP. Pod kierownictwem Leszka – Koło prowadziło ustabilizowaną działalność, przewodnicy wyróżniali się jednakową odzieżą i cieszyli się ogromną popularnością w Polsce. Organizowano wtedy bardzo czynną działalność szkoleniową, także zagraniczną, łącznie z wycieczkami samolotowymi.
Brano udział w jubileuszach innych Kół oraz w różnych rajdach i zlotach przewodnickich. Hucznie świętowane własne jubileusze i prowadzono działalność wydawniczą. Pomimo zmieniających się czasów i warunków udało się Leszkowi “gazdować” w Kole do roku 1985. Wspominając te czasy mówił: “byliśmy wtedy jednością, wspaniale się pracowało”. Leszek był bardzo lubiany, potrafił łagodzić konflikty personalne, był wymagający, stanowczy ale zawsze sprawiedliwy. Umiał dobierać sobie właściwych współpracowników. Te cechy pozwoliły Mu tak długo kierować przewodnikami. Ustąpił sam, ale zawsze służył mądrą radą dla swoich następców. Leszek popierał mądre inicjatywy młodych kolegów, m.in. utworzenie Szkoły Górskiej Przewodnictwa, zainicjowanej przez Jurka Pokoja, był też autorem tekstu na tablicy pamiątkowej cmentarzyka górskiego w Kotle Łomniczki: “zmarłym ku pamięci, żywym ku przestrodze”. Podczas obchodów 50-lecia Koła Przewodnickiego w schronisku PTTK “Strzecha Akademicka” koledzy zgotowali Leszkowi wielominutową owację na stojąco – uznając jego wielkość.
Już wtedy zmagała Go okrutna chorobą i cierpiał, ale nie dawał tego poznać po sobie. Jego bliscy widzieli, że niecierpliwie czekał na jubileusz, który w dużej części był też Jego jubileuszem i Jego zasługą.
Był zadowolony, że udało się zachować ciągłość Koła. Wszyscy widzieli w nim wtedy szczęśliwego człowieka.
Leszek autentycznie kochał Karkonosze, chłonął je oczami i sercem, a ulubionym Jego miejscem był punkt widokowy nad Srebrnymi Turniczkami, nad Małym Stawem. Tuż przed śmiercią, na pytanie swojego przyjaciela księdza Kubka: “jak się patrzy, gdy się wie, że to po raz ostatni?” – odpowiedział: “Patrzyłem jak zawsze. Jeśli kochasz – czy patrzysz po raz pierwszy, setny czy ostatni – zawsze patrzysz tak samo: z miłością”.
Życzeniem Leszka było, aby jego ciało zostało spopielone, a prochy zostały na karkonoskich ścieżkach.
--------------------------------------
Opr. Andrzej Mateusiak